Geoblog.pl    kolumbia2011    Podróże    Kolumbia 2011    Gdzieś nad Atlantykiem
Zwiń mapę
2011
14
cze

Gdzieś nad Atlantykiem

 
Portugal
Portugal, Gdzieś nad Atlantykiem nad Azorami
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 4422 km
 
Tak, oto wygląda dzisiejszy świat. Śniadanie w Warszawie, lunch we Frankfurcie, dinner w Bogocie.
Zegarek przestawiony już na czas kolumbijski. Różnica w stosunku do Polski -7h. Na moim zegarku Auriol jest godzina 11.05. Coż to za zegarek Auriol? Cartier jakiś czy Patek Philippe? Otóż nie. Zegarki kupowaliśmu w Lidlu i Biedronce (Twins). Pokazują poprawnie czas (co uprawnia je do nazwy zegarek" a poza tym jest to nasze ubezpieczenie na wypadek napadu w ciemnej uliczce. Jak usłyszymy "pieniądze albo życie" "dinero o la vida" odpowiemy "Bierzcie nasze zegarki" (tomes nuestros relojes) (za 2x14zł +1x19 zł). Do celu mamy wg wskazań GPS a jakieś 8:03 h lotu. Podali już lunch. Kiełków z dolnej Saksonii nie dopatrzyliśmy się na talerzu. Niestety porozrzucało nas po samolocie, bo była zmiana typu samolotu i komputerowa "teletombola" poprzydzielała nam inne niż chcieliśmy miejsca. Ja siędzę z Zuzią w samym środku. Basia z Matueszkem parę rzędów dalej przy oknie (ale to juz inny przedział). Mikołaj tez przy oknie dwa rzędy przed nimi. Słyszałem conajmniej jedną grupke Polaków. Młodzi ludzie jakby studenci, tak jak my "dzieci promocji Lufthansy" z jesieni 2010, kiedy bilety sprzedawano po ok 1700 zł. O lotnisku we Frankfurcie nie będę sie rozpisywał. Dość bezduszny moloch, ale nieżle oznakowany. Dzieciaki nie odpuściły MC Donaldsa. "Najbardziej powolni pracownicy McDonaldsa na świecie" wg.Mikołaja; "koleś zupełnie zapomniał, że nas obsługuje". Ale przyrzekam sobie, że to ostatni raz. Nie po to jedziemy pół świata żeby jeść czisburgery czy pikantne czikenburgery identyczne jak na stacji Shella w Nowym Sączu. Na środku oceanu stewardesa wręcza nam karty emigracyjne po hiszpańsku. Do celu pozostało 6600 km, powoli zbliżamy sie do grzbietu środkowo atlantyckiego , który w tym miejscu na wysokości Bordeaux jest usytuowany mniej symetrycznie.
W samolocie komfortowo, kocuki, kino, żarełko od którego powoli sie odzwyczajam podrózując lowcostami po Europie. Koło setki filmów, programów telewizyjnych, 30 płyt z muzyką od klasycznej po Bollywood. U mnie akurat koncert REM.
Jeszcze nie sięgnąłem po nieśmiertelny przewodnik Lonely Planet, zrobię to jak skończę pisać, ale plan na dziś i jutro jest wyjątkowo prosty. Na lotnisku zmieniamy pieniądze potrzebujemy jakieś 300.000 peso na pierwsze dni. Wybieramy z automatu planik dojazdu taksówką do naszego Nomad Destino, gdzie mamy zarezerwowany pokój. Na planie jest pokazana najkrótsza droga i cena jaką mamy zapłacić taksówkarzowi. Taki patent na taksówkarzy-naciągaczy. Normalnie pojechalibyśmy autobusem, ale przesiadki i wieczorowa pora zmniechęcają. Dojedziemy już po 20-stej więc żadnych planów na dziś nie mamy. Po prostu kimono po 11 godzinach lotu z Frankfurtu do Bogoty to jedyna sensowna opcja. Jutro zwiedzamy Starą Bogote, idziemy do fryzjera, kupujemy mapy w Insitituto Cartographico czy jakoś tak. Z programu tylko szwendanie zapoznawcze po dzielnicy La Candelaria i może słynne Museo de Oro (Muzeum Złota). W hoteliku ma być wifi, więc może uda mi sie zrzucić tę ralację na bloga. Żeby potwierdzić nasze dotarcie na miejsce.
Mój Windows nagle, ni z gruchy, ni z pietruchy zarządził "aktualizację" na środku Atlantyku. Bezceremonialnie mnie wykopał i poinformował że aktualizacja potrwa..... długo, ale żeby w żadnym wypadku nie przerywać. Tak, że przez grubo ponad 40 minut myślałem, że straciłem wszystko co do tej pory napisałem. Na szczęście jednak nie - udało się odzyskać. Tymczasem jesteśmy już po drugiej stronie grzebietu środkowoatlantyckiego. Z mapy na ekranie wygląda , że tak w połowie drogi między Portugalią a Labladorem. Do celu mamy 6:55 minut, podczas, gdy moja bateria wytrzyma jeszcze nieco ponad 3,5 h. Lecimy sobie na wysokości 10668 czyli dokładnie 35000 stóp. Do celu zostało 5998 km. To tyle relacji z "przelotu transatlantyckiego", dla mnie 9-tego, dla Matiego, Zuzi i Mikołaja pierwszego w życiu. Żałuję, że nie zrobiłem powtórki z hiszpańskiego, ale ostatnie dni przed wyjazdem były zaiste szalone. Mój zasob słów skurczył sie pewnie do jakiś dwustu, góra trzystu słów.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2011-06-16 09:38
Ciekawie się rozpoczyna wyprawa ! , powodzenia i szczęśliwej podróży...
 
Rozalia
Rozalia - 2011-06-20 21:29
dla porządku napiszę, że nic mnie tak nie zdziwiło w Twoich relacjach, jak to, że wybrałeś koncert grupy REM. ;d
 
 
kolumbia2011
Rio Magdalena - Wyprawa
Barbara Knapik, Wojciech Knapik, Mikołaj Knapik, Zuzanna Knapik, Mateusz Knapik
zwiedzili 2.5% świata (5 państw)
Zasoby: 28 wpisów28 40 komentarzy40 131 zdjęć131 1 plik multimedialny1
 
Nasze podróże
14.06.2011 - 30.07.2011