Jak trafiliśmy do El Paraiso de Mama Ruth?
Napisałem posta na Thorn Three na ten temat ponad pół roku temu i dostałem konkretną odpowiedź dopiero.... na początku czerwca, Za to wyczerpującą. Musze kiedyś podziękować niejakiemu "ozdb".
Niewiele brakowało żebyśmy na Playa Blanca w ogóle nie dotarli. Alternatywą była pewna wioseczka ...Rincon koło San Onofre bardziej autentyczna - nieopodal Islas de San Bernardino, też z ładnym piaskiem, ale jak domyśliłem się wpatrując przez Google Earth z ... problemami natury epidemiologicznej. Wpuszczają ścieki z domów do jeziora. A potem to wszystko wypływa na plażę. W Polsce Sanepid pewnie by ich dawno wyzamykał wszystkich.
Nie wiem jak to się stało, ale z Cartageny nikt oprócz mnie nie chciał wyjeżdżać. Nikt! Nie wiem co to sprawiło czar tego miasta czy raczej darmowy i nieograniczony dostęp do Interenetu w naszym hotelu :)
W końcu w piątym dniu wyjechaliśmy na Playa Blanca drogą inną niż normalnie. Wsiedliśmy do autobusu na Calle de Callas (nie ma tu klasycznego przystanku. Trzeba stanać na wąskim krawężnku rozdzielającym dwa pasy jezdni i pytać konduktorów). Autobusy w tym miejscu zwalniają i nie jest to takie trudne. Trzeba pytać o Pasacaballos ( ew. Pasocaballos) obie nazwy są w użyciu. Oznaczają mniej więcej "Koński Bród". Miejsce, w którym konie mogły przeprawić się przez Canal del Digue na Isla de Baru. Na początku nic nie wskazywało, że nasze starania przyniosą skutek większość patrzyła na nas jak na przybyszów z innej planety, ale mniej więcej po 10 minutach nadjechał autobus i to z napisem Pasacaballos, więc to nie jest jakaś abstrakcja. Podróż trafiła nam się niewątpliwie autentyczna. Gringos z rzadka wybierają tą drogę zdecydowana większość wsiada na łódkę i buli po 40000 COP/os. W naszym przypadku oznaczałoby to 200000 COP. Tymczasem my za 7500 COP (po 1500 a głowę) dojechaliśmy do Pasacaballos Podróż trwa nieco ponad godzinę, z czego 15 minut zbieraliśmy pasazerów z Mercado Central na przedmieściach Cartageny.
W Pasocaballos trzeba się przeprawić na drugą stronę Canal. Kursują to małe, chybotliwe łódki w charketrze promów osobowo-towarowych. Miejscowi płacą po "un mil" czyli 1000 COP nam wyszło niestety dwa razy drożej, a to z powodów "logistycznych", bowiem miałem tylko banknot 10000 i nikt z odsługującuch łódki nie miał wydać mi reszty" (mimo, że przed momentem wszyscy pasażerowie płacili odliczonymi tysiakami).
Nic to, najlepsze dopiero przed nami. Po drugiej stronie miały nas oczekiwać (miały albo i nie miały) bo wszystko zależy tu od pogody - tajemnicze mototaxi. Nie bardzo wyobrażałem sobie te mototaxi. Aż okazało się, że to zwykła motory. Do przejechania jest ok 28 km strasznie zdezelowaną drogą bez nawierzchni, która po deszczach zamienia się w bajoro. My mieliśmy szczęście bo akurat w ostatnich dniach "tak bardzo nie padało". Widząc minę B. zwątpiłem czy osiągniemy Blaya Blanca. Ale widać jakiś zew przygody chwilowo wziął górę nad z instynktem opiekuńczym. Usadowiliśmy się na czterech motorach . Mnie przypadły trzy plecaki (z czego kierowca wziął jeden na piersi) . B. z Mattim. Osobno Zuzia i osobno Mikołaj który był najbardziej zachwycony tym obrotem sprawy. Już na "promie" poznaliśmy cenę 10000-12000 COP. Nie targowałem się, bo podstawowym zadaniem było bezpieczne dotarcie na miejsce. Nie powiem że w moim przypadku był to szczyt wygody, ale pokonywanie tych kałuż było dość efektowne. Podróż zajęła nam jakieś 40 minut. Zapłaciełem do podziału 50000 COP dodając od serca 2000 Mattiego. Nikt nie protestował więc raczej lekko przepłaciłem skoro cena był satysfakcjonujaca dla 4 kierwców. Całość wyszła z Cartageny więc 67500 COP przszło trzy razy taniej niż łodziamy z Cartageny. Tą drogą zresztą będziemy wracać, bo samo z Playa Blanca wychodzi dużo taniej niż w odwrotną stronę.
Jakie oczekiwania od pięciu nocy na Playa Blanca? Żadnych! Chcemy tu odpoczać i wynudzić się bez żadnych zobowiązań. Z reguły podczas takich podróży starcza czasu przy napiętym programie na góra 2-3 dni na plaży. Tym razem uznałem ze musi być 5!, w jednym miejscu, nawet gdyby towarzystwo miało zaczynać nieco sie podnudzać. Ale zapewniam, że nie raz jeszcze bedą z rozrzewnieniem wspominać to błogie lenistwo.
Playa Blanca to 750-metrowy łach bielutkiego, koralowego piasku na Isla Barru. Na całym wybrzeżu pomiedzy Carupano przy granicy panamskiej, a Parkiem Tayrona nie ma tak ładnych plaż (wyjątkiem są oczywiscie wyspy San Bernardino i Islas de Rosario), ale jest faktem, że zwłaszcza odcinek miedzy Barranqilla i Cartageną nie obfituje w wiele miejsc nadających się do plażowania. Kto nie wierzy niech sprawdzi na Google Earth. Także Cartagena, która przecież aspiruje do roli miasta "wczasowego" i gdzie zbydowano setki apartamentowców na Bocagrande cierpi na wyrażny deficyt ładnych plaż. Piasek przy plażach na bocagrande jest szarawy i jego czystość pozostawia wiele do życzenia. Ten deficyt w znacznej mierze jest rekompensowany przez pobliskie Islas de Rosario, gdzie trafia wcześniej czy później każdy rozczarowany wczasowicz wypoczywający w Cartagenie i pobliską Playa Blanca. Z Playa Blanca jest zresztą pewien problem. Od lat wyczuwa się wielką presję ze strony firm developeskich na zagospodarowanie tej plaży wzorem Bocagrande. Wyłom zreszta już został zrobiony, parę lat temu w bliskim sąsiedztwie powstały dwa luksusowe hotele. Obudzili sie wtedy właściciele caban i restauracyjek z Playa Blanca i wszczęli pod dowództwem niejakiego Hugo z Hugo's Place głośny protest w obronie Playa Blanca. Na szczęście zbudowane do tej pory hotele stoją nieco na uboczu, poza zasięgiem naszej plaży (trzeba przejść jeszcze kilkaset metrów w kierunku północnym). Drugie szczeście to to, że architektom wystarczyło wyobraźni (a może wydajacym pozwolenie na budowę wystarczyło mądrości i odporności na łapówki) i budynek kompleksu hotelowego tak wkomponowano że nie zaburza panoramy (w tym sensie, że nie góruje na wyspie wysokością tylko schowany został całkowicie przez niewysokie tutaj drzewa). Brawo , ale jak długo Playa Blanca będzie się bronić przed tą presją? Jak długo będzie można tu znależć nocleg za 6000 COP czyli mniej jak 10 zł? Nie wiadomo. Raczej walka ta skazana jest na porażkę. Zwłaszcza, że wróg nadchodzi od lądu. Właśnie rozpoczęto budowę drogi, która za kilka lat dowiezie wygodnie turystów lądem od strony Cartageny. Stracą też robotę owi mototaksówkarze. Doprowadzenie drogi wprost na samą plaże to będzie koniec odpoczynku na Playa Blanca za grosze.
O Mama Ruth napisał mi ... tajemniczy Mike z Canady, że to najspokojniejsze i najładniejsze miejsce na Playa Blanca. I coś w tym jest! Dodatkowo potwierdził to Raymundo, Niemiec który od lat rezyduje w Hotelu Holiday w Cartagenie i bardzo miło wpsominał pobyt w tym miescu , Kazał gorąco uściskać Mamę Ruth, gdy tam dotrzemy.
Mama Ruth to zażywna kobitka nieco w stylu Magdaleny Rio. Nie wiem jakim cudem wyszła nam na przeciw. Spotkaliśmy ją w połowie naszej drogi przez plażę, gdy konsekwentnie oddaliśmy zaloty naganiaczy z innych miejsc usytyuowanych "po drodze". Mama Ruth po prostu podeszła do nas i przywitała się "jestem Mama Ruth. Idziecie do mnie"?
W "Mama Ruth's Place urzeka mnie brak jakiejkolwiek nachalności. Przynoszą co chcemy, ale nikt nie narzuca żadnej presji. No i puszczają tu wspaniałą muzyke!!! Nie tylko popularne wspóczesne kawałki, ale też klasyki z lat 50-tych "radio days" w stylu Franka Sinatry i Billie Holiday, ale jednak w wersji latino. Prawdopodobnie najlepsze kawałki z tamtych lat zebrane od Meksyku po Argentynę.
Dziś z rana ... cicho, ale już cieszę się na popołudniowe granie. Nie grają tu na okrągło, bo na wyspie nie ma prądu. Dla samego grania nie warto tracić ropy w generatorze. Muzyka pojawi się o tej samej porze co pierwsza żarówka. Razem będą robić ta "żarówka + muzyka" za dyskretny marketing. Dyskretny marketing to kolejna rzecz, która urzekła mnie w Mama Ruth. Miejsce położone jest praktycznie na końcu plaży trzeba przejśc przed nosem całej konkurencji, a szyld Mama Ruth mógłby być wzorem dla wsztkich mało i wielkomiasteczkowych biznesmenów Polsce. Dla mnie każdy zbyt duży i zbyt nachalny szyld jest odzwierciedleniem bezradności w biznesie. A w zabytkowym, czy przyrodniczym otoczeniu dodatkowo przejawiem "buractwa". Szyld zaś mama Ruth mówi to samo co Mama Ruth; "cześć jestem Mama Ruth, dobrze trafiliście, u mnie możecie wypocząć w spokoju".
Przeżylismy nocną nawałnicę z piorunami. Spaliśmy akutar z Zuzią w hamakach więc wrażenia są na pewno intensywniejsze niż w środku naszej chatki. Okazało się też , że można zmarznąć na hamaku na Karaibach. Podczas tej nawałnicy temperatura obniżyła sie o kilkanaście stopni i ratowałem sie opatuleniem w prześcieradło. To taki nasz sprawdzony patent. Od lat w tropiki zabieram prześcieradło zapinane w worek. Prześcieradło robi w razie potrzeby za: primo zwykłe prześcieradło, gdy to hotelowe jest niezbyt czyste, secundo za śpiwór np podczas takiej jak ostatni chłodnej nocy w hamaku, tercio za koc czy ręcznik podczas odpoczynku na plaży, quadro za przykrycie, ochronę przez przeziębieniem od wiatraków, i ... ultimo za niedoskonałą, ale zawsze "jakąś" moskiterą- ochronę przed komarami, gdy nie ma klasycznej siatki. Ma też inne zalety jest lekkie, łatwo się pierze i szybko schnie.