Monteria, jest sporą pozytywną niespodzianką. Mamy wrażenie jakbyśmy nie byli w Kolumbii, ale gdzieś.... w Stanach na południowym zachodzie. Ulice szerokie, czyste, uporządkowana siatka, którą podziwiałem już na Google Earth. Kimatyzacja działa bez zarzutu, w cenatrach handlowych atmosfera raczej dystyngowana, bez darcia i szaleństw. Spokój. Przepustowość kanalizacji unormowana, w końcu nikt nie zakazuje wrzucać zużytego papieru do sedesu.
Oczywiście nie w poszukiwaniu takich sterylnych wrażeń przyjechalismy do Kolumbi, ale jakże miła to odmiana w porównaniu do Tolu, od hałasu którego głowy jeszcze nas bolą.
Miasto ne jest opisane w żadnych przewodnikach, ale ponieważ od niedawna latają tu tanie linie Aires, które dowożą turystów w Region Caribe, tranzytowa rola Monterii rośnie. Trafiliśmy do Hotelu Casa Real. Klasyczna teletombola czyli "w ciemno". Powiedziałem taksówkarzowi, że dam mu tylko 10000 COP i niech mnie od razu zawiezie do dobrego i taniego hotelu w spokojnym miejscu. I żeby nie kompinował i nie woził nas po całym miescie bo i tak dostanie tylko 10000 COP. Taksówkarz zrozumiał. I tak przejąl się słowami "spokojny i bezpieczny", że naprzeciwko mamy komisariat policji. Ale miejsce jest naprawdę udane. Hotel dopiero co odremontowany. Zapłaciliśmy za pokój rodziny z air condition 140000 COP, ale wliczone jest śniadanie (pierwszy raz podczas całego naszego pobytu mamy taki bonus). Więc per saldo cena jeszcze lepsza niż w Tolu. Odpoczniemy, jeśli tylko nie będziemy oglądać do późna piłki. W Argentynie trwa właśnie Copa America. I tu wszyscy tym żyją. W pierwszych meczach remisy faworytów. Wczoraj Argentyna, dziś Paragwaj, który ma bardzo dobrą ekipę i Brazylia. Dzisiejsze 0:0 Brazylii z Wenezuelą to prawdziwa sensacja. Bo Wenezuela to słabeusz w Am.Południowej.
PIerwszy raz z pełnym wyrachowaniem zjedliśmy dziś "europejski" obiad. We włoskiej restauracji wylizaliśmy talerze po pizzy, spagetti i lasagnii (niech będzie że tak sie to pisze).
Jutro pobudka o 6.10. Desayuno mamy o 6.30 a o 7.00 podjeżdza po nas taksówka (tak ta sama dzięki której wylądowaliśmy w La Casa Real). Może być małą walka z bagażami, bo trochę nam spuchły, a zgłoszone mamy tylko bagaze podręczne.
Dzisiaj były 33 stopnie. Z niecierpliwością czekamy na temperatury rzędu 20 stopni, bo takich mniej więcej spodziewamy sie w Andach, w okolicy Villa de Leyva.
Jak Bóg da.
Przez prawie trzy tygodnie mieliśmy powyżej 30 stopni i .... wystarczy.
To "jak Bóg da" często dodają miejscowi. Jak pytam "kiedy dojedziemy tam i tam ???" odpowiadają "o czwartej ... jak Bóg da". Pełna analogia do muzułmańskiego "In Sh-Allah".