Sorry, ale komputer w kafejce nie rozpoznaje polskich znakow. (moze jakos uda sie odczytac, a w Bogocie podmienie na polski tekst).
Podmieniłem:) (a wstęp zostawiam na pamiątkę)
Tunja.
Stolica stanu Boyaca dla większości podróżników jest tylko punktem tranzytowym w drodze do Villa de Leyva albo San Gil. I jest to tzw."mylny błąd".
Po wyjściu z autobusu zostawiliśmy nasze bagaże w poczekalni i poszliśmy zwiedzać miasto. Już pierwsze kroki były niespodzianką pod względem kondycyjnym. Okazało się, ze podbiegnięcie paru kroków pod górkę na wysokości prawie 3000 m to spore wyzwanie. Po 5 minutach stanęlismy na głównym placu miasta. Kto zgadnie o jakiej nazwie???? Oczywiście Plaza Bolivar. Tunja jest spośród wszystkich kolumbijskich stolic stanowych najwyżej położona. W mieście widać sporą ilość ludzi w poncho i charakterystycznym kapelusiku. Typowy strój andyjski znany z Ekwadoru. Ten strój wybierają głównie mieszkańcy okolicznych wiosek którzy przyjeżdżają do Tunja na targ albo załatwiać w mieście jakieś swoje sprawy. W mieście jest sporo budynków kolonialnych. Katedra i ponoć jeszcze ładniejszy Kościół Santo Domingo, który w godzinach sjesty był niestety zamknięty i którego bogato zdobione wnętrze było nam dane podpatrzyć jedynie przez szparę w drzwiach. Na lunch wybraliśmy się do restauracji o dziwnie tu brzmiącej nazwie "Shalom". Ale niech tam, podali nam smaczne ryby, zupy z kukurydzy, budyń i sok owocowy na deser wszystko w obiecującej cenie 12000 COP. Hitem Tunja okazały się niezwykle murale zachowane w kilku kolonialnych kamienicach należących do bogatych hiszpańskich konkwistadorów. Jedną z nich zwiedziliśmy dokładnie. Była to Casa del Don Juan de Vargas. Murale te są zjawiskiem dość kuriozalnym i wyjątkowym w skali obu Ameryk. Na jednej ścianie obok siebie motywy antyczne ( Zeus) i chrześcijańskie (Chrystus) w otoczeniu ...palm i roślin tropikalnych. Do tego dzikie zwięrzęta i ... szlacheckie tarcze herbowe. Większość motywów "odgapiono" zapewne z grafik i ilustracji książkowych z ogromnej biblioteki zgromadzonej przez Dona Juana de Vargas, a malowali je prawdopodobnie miejscowi (indiańscy) dekoratorzy. Z wyczuciem plastycznym, ale bez znajomości kontekstów. Stad te niespotykane pomieszanie tematów. Dekoratorzy przerysowywali kontury i od siebie dodawali kolory. Oglądając murale indiańsko-andaluzyjskie przypomnialem sobie fantastyczne malowidła w sieni kamienicy Raczków w Starym Sączu (Rynek 18). Też dziwaczne i fascynujące.