Villa de Leyva
Będzie naszym domem przez najbliższe trzy noce i cztery dni. Celowaliśmy w Renacer Guesthouse położony nieco na uboczu Villa de Leyva, ale ceniony za wystrój i atmosferę i ...osobę własciciela botanika i ekologa popularyzatora ekoturystyki w regionie Santuario de Iguaque Oscara Giledę. Super rekomendacja od Lonely Planet widać przelożyła się na wysokie obłożenie, bo... pierwszy raz w Kolumbii pocałowaliśmy klamkę. Tak więc zemściło się lenistow, bo mieliśmy parę okazji żeby zrobić rezerwację. W Kolumbii znakomicie fumkcjonuje sieciowa współpraca hosteli. Nocujac w którymkolwiek hostelu ze współpracującej sieci można zrobic rezerwację wpłacając jakąś symboliczną zaliczkę w dowolnym z nich.
Ale nic to, w Villa de Leyva które liczy ok 8000 mieszkańców jest 5000 miejsc do spania, razem jakieś 80 hoteli, hospedaje, hosteli i posadas. Oskar polecił nam La Posada de Los Angeles. W samym centrum tuż przy kościele Karmelitów Bosych. Decydyjemy się na pokój rodzinny. Nie iwem jak muszą wyglądać pokoje w Renacer , bo nasz pokój charakteru ma mnóstwo, od ślicznej kadalni po baldachimy nad łóżkami. Cena 200000 jest najwyższa z wszystkich naszych noclegów w Kolumbii, ale wiemy że Villa de Leywa ma wyższy poziom cen jak inne miasta. Jest to ukochane miejsce na weekendowe wypady Bogoteńczyków z klasy średniej. Tylko 3-3,5 h jazdy z Bogoty. Szukając analogii jest mniej więcej tym czym Kazimierz Dolny dla warszawiaków. Miasto od wielu lat przeżywa boom turystyczny, który sprawił, że spora część domów w zabytkowym centrum przeszła w obce ręce. Łatwiej tu kupić obraz w którejś z galerii niż zwykły chleb w sklepie spożywczym. Jest tu naprawdę zatrzęsienie (napewno ponad pięćdziesiąt) restauracji i butików, oraz niezliczona ilość sklepów z pamiątkami. Skutkiem tego boomu Villa de Leyva jest dokonale zachowana, pod względem urbanistycznym. Zabytki sa w doskonałym stanie, ale równoczęśnie miasto zatraciło nieco ze swojej oryuginalnej atmosfery prowincjonalnego, andyjskiego miasteczka. Coś za coś.
Miasto jest mekką miejscowego przemysłu filmowego produkującego dziesiątki telenowel każdego roku. Nie tylko na rynek kolumbijski, ale na całą Amerykę Łacińską. Corocznie kręci sie tu kilka telenowel, zwłasza tych kostiumowych, które wymagają kolonialnego anturażu. Kolonialna sceneria sprawdziłą się też w jednej z wersji filmu o szlachetnym Zorro. Olśniewa tutejszy rynek, ogromny 120x120 m (nieżle jak na 8 tysięczne miasteczko). Rynek jest brukowany, co znowy przywodzi na myśl starosądeckie klimaty. Tak sobie myślę, że pod względem scenerii, zabudowy, licznych katolickich śswiatyni i świąt o idealne miasto partneskie dla Starego Sączą.
W pierwszy dzień poznajemy topografię i główne atrakcje. Robimy też rekonesans zakupowy, ale ceny na pierwszy rzut oka nie są zachęcające. Albo przyjdzie się ostro targować, albo trzeba będzie się wybrać do wioki Raquira, która słynie z wyrobów kolumbijskiego rzemiosła. Wypad w góry (trekking) nie powinien być trudną sprawą o ile tylko Mikołajowi będzie się chciało, i nie będzie go pobolewać kolano. Góry Santuario de Iguaque wyrastają wprost nad miastem. Wysokości względne są jak w Tatrach, co przekłada się na wysokości szczytów 3500 - 4000 m n.p.m. Chciałbym pokazać Mikołajowi paranos. Te wysokogórskie andyjskie łąki są bardzo malownicze i przyjazne do chodzenia. Wieczorem pod oknami na placyku zapowiadają się występy muzyczne i fiesta ze sztucznymi ogniami do póżna w nocy. To w związku z 100 rocznicą obecnosci karmelitów bosych w Villa de Leyva.
Klimat w okolicy jest boski; temperatury w dzień ok 20 stopni, w nocy 13-14. Jedyne czego brakuje to kantorów i bankomatów, wieczorem w dwóch z trzech jakie znależliśmy brakło pieniędzy. Pojawiła się nawet opcja żeby zostać tu o dzień dłużej, ale jest to opcja dość ryzykowna więc chyba jednak będziemy się tym razem trzymać planu.