Zdecydowanie lepiej leci się przez Atlantyk w tę stronę. Jeszcze "przed chwilą" żegnaliśmy światła Bogoty (i to dwa razy , bo samolot wykonał efektowny nawrót nad Bogota właśnie), a taraz na ekraniku z informacją o paramertach lotu widać już La Corunę i do celu pozostało równiutkie 2 godziny lotu. Tylko raz, kontrolnie przebudziłem sie na środku Atlantyku. Spałem więc przeszło 6 godzin. Do celu pozostało 1476 km czyli europejski standard, można rzec - drobiazg. A podadzą jeszcze śniadanie, więc na pisanie pozostało mi naprawdę niewiele czasu.
Kilka podsumowań na gorąco.
1. Kolumbia nie jest może najbardziej egzotycznym krajem Ameryki Pd. (tu prym wiodą Boliwia, Peru i Ekwador), ale oferuje naprawde sporo atrakcji. Jest przede wszystkim niezwykle urozmaicona krajobrazowo i ... rasowo.
2. Większośc czasu spędziliśmy w regionie Caribe. Podziwialiśmy plaże jakich nie uświadczysz w żadnym w wyminionych przeze mnie krajów andyjskich. To wielki plus jeśli wyjeżdza się z dziećmi. A Andy też były... :)
3. Wielką tajemnicą Klumbii pozostaje dla nas wciąż Amazonia, jej namastką był dla nas "ekotour" w okolicach Mompos po rozlewiskach Rio Magdaleny. Ale wyobrażam sobie jak fantastycznie musi być w Amazonii. To jednak inny rodzaj wyprawy i przede wszystkim leki i szczepienia. A tych chcieliśmy tym razem uniknąć.
4. Ludzie w Kolumbii są niezwykle przyjaźni, a Ci z Caribe także wyjątkowo radośni i uśmiechnięci. Naprawdę. Nawet żebracy nie byli zbyt nachalni. Ani raz nie przeżyliśmy niebezpiecznej albo niekomfortowej sytuacji (co przez prawie miesiąc pobytu wydaje sie wybietnie dobrym wynikiem i wielkim plusem Kolumbii). Dlatego trzeba kruszyć stereotyp, że Kolumbia jest krajem gangsterów, karteli narkotykowych i porywaczy. Dla zwykłego turysty/podróżnika, który zachowuje postawowe normy bezpiezceństwa, i przestrzega zwyczajowych norm, jest nie tylko krajem gdzie można wyjecać, ale także, gdzie WARTO wyjechać z dziećmi.
5. Kapitalną opcją, która kilka lat temu pojawiła się w Kolumbii są tanie linie (zwł. Aires). Odległości w Kolumbii są ogromne, a czasy porzemieszczania powolne, więc żeby uniknąć wielu niepotrzebnych stresów i conajmniej kilku kilkunastogodzinnych, nużących podróży autobusem, warto kilka kluczowych odcinków pokonać samolotem zwłaszcza, że może to być tańsze od autobusu, jeśli trafi sie na dobrą promocję (jak to w tanich liniach).
6. Polskie drogi nie są złe.... :) Widzieliśmy w Kolumbii wprawdzie kilka całkiem dobrych odcinków, ale to na tych mniej uczęszczanych trasach np. do Mangangue, gdzie widocznie zrobiono porządnie od razu kilkudziesieciokilometrowy odcinek, Natomiast rozczarowaniem są główne arterie komunikacyjne, jak choćby kluczowa trasa Cartagena - Medelin. Miejscami ma szerokość przesłowiowej drogi do Iwierzyc (po jednym pasie w każdą stronę i zero poboczy) za to dziesiątki dziur, i zwalniaczy. Mnóstwo odcinków jest remontowana, widać robotników w pomarańczowych kamizelkach, ale to rodzaj "neverending story". Coś tam wyremontują, ale kierowcy ciężarówek tyle samo w miedzyczasie roz....przą. Z tego powodu rzeczywista prędkość przemieszczania się to ok 30-35 km / h. I planując podróż przez Kolumbię warto brać to pod uwagę.
Podali właśnie śniadanie. "Wymarzyliśmy" sobie huevos revueltos i takiąż też jajecznice dostaliśmy. Ja po jakiś dwóch tygodniach dostałem małego jajecznico-wstrętu i zacząłem poszukiwać choćby miodu, choćby marmoladki. Ale widać , że dla kolumbijczyków jajecznicożerstwo to sport narodowy. Moja śliczna i niema sąsiadka pochłonęła cała swoją porcję. Ja dziobnąłem dwa razy.
7. Obawiałem się, że opcja "5 osób" nie bedzie zbyt wygodna logistycznie. Ale było wręcz przeciwnie. Wchodzilśmy do każdej taksówki. Nawet przysłowiowej chiqitas czyli samochodziku klasy mini. Ani raz nie byliśmy zmuszeni wziąć dwóch taksówek (choć zapowiadało sie podczas ostatniej podróży na lotnisko). Okazało sie, że do chevroleta Spark wchodzi kierowca, pięciu pasażerów i dziwięć bagaży, w tym pięć regularnych plecaków po 12-13 kg i cztery bagaże podręcznie. Co więcej, nie było jakoś ekstremalnie niewygodnie. W Polsce dostałbym po głowie. Tu wszyscy potraktowali to jako konieczność, a przy tym przygodę. To samo z noclegami. Większość tanich hotelików ma albo opcję pokoju rodzinnego, albo 6 osobowe dormitoria, które "mogą robić" za pokój rodzinny, bowiem opłaca się je sprzedać do wyłącznego użytku przez 5 osób. Nasza, wydawałoby sie niezbyt pakowna grupa nie miała nigdy problemu ze znalezieniem pokoju, jeżeli tylko były wolne miejsca (mam na myśli przypadek Ranacer w Villa de Leyva). Z kolei do czwórki czasem dodawano materac dla Mattiego i wówczas płaciliśmy jak za cztery osoby. W ogóle Matti często robił za nino czyli dzieciaczka. Czyli miał bezpłatny przejazd czy nocleg albo sporą zniżkę.
8. Jedzenie może sprawiało wrażenie monotonnego, choć staraliśmy się go urozmaicać. No coż kuchnia kolumbijska nie wybiła się jakoś na świecie, ale przecież i tu można znaleźć świeże i smaczne jedzenie. Mam wrażenie że problemy niektórych osób są raczej pochodną ich nawyków, słabej edukacji kulinarnej i braku elestyczności. I trzeba czasem poeksperymentować, a nawet zaryzykowaź, a nie wybierać wyłącznie znane potrawy.
9. Wielką szansą dla Kolumbii jest ekoturystyka. Ale nie do końca wykorzystaną. Nie mogę wyjść ze zdumienia, jak można podzczas całego pobytu nie znaleźć kawałka mapy turystycznej. Map w Kolumbii po prostu nie ma i już. Jest to wielkie ograniczenie, ale też i szansa. Np. w miarę atrakcyjna wioseczka andyjska jest w stanie wybić się na ważne centrum ekoturystyki jeśli (wykorzystując np. dostępne fundusze pomocowe dla krajów rozwijających) się) wyda porządną mapę i oznakuje trochę ścieżek. Nie mogę zozumieć dlaczego choćby w okolicy Villa de Leyva nie ma zadnych oznakowanych szlaków, ani kawałka mapy. To co dostałem w słynnym Ranacer woła o pomstę do nieba. Chyba, że to jakiś chytry plan i zmowa miejscowych agencji turystycznych; całą wiedzę trzymać dla siebie i drogo sprzedawać ją turystom. Dla mnie cała ta sfera to terra incognita. I wielkie wyzwanie może dla Fundacji Rozwoju Ziem Górskich. :)
Jakiś czas temu dzióbek samolotu na mapce z informacją o locie dotknął półwyspu bretońskiego. A potem cały samolocik przeleciał nad Bretanią. Na dole 37000 stóp pod nami turyści przechadzają się dostojnie w słomkowych kapeluszach po Ploërmel czy innym St. Malo, bretońskie chłopki poprawiaja swoje haftowane czepeczki, ale my tego nie widzimy, bo Bretania spowita jest chmurami.
Wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują, że na miejsce dotrzemy z ok 30 minutowym opóźnieniem. To mniej niż na starcie, bo przez godzinę nasz samolot stał na pasie przepuszczał dziesiątki lądujących samolotów, ale i tak sporo zważywszy, że nasz czas na przesiadkę i transfer bagaży zaplanowany był na 1 h 30 minut. Potwierdził to przed momentem pilot i przeprosił za ew. zerwane połączenia tranzytowe. No cóż może być ciiężko zwłaszcza z bagażami, gdzie nieroztropnie znajdują się nasze kluczyki do samochodu. ... Ale tu już wiele od siebie nie mamy do zrobienia, po prostu wszystko okaże się w Warszawie koło godziny 19.00. Przestroga!!! Nawet jeśli całą wyprawę kluczyki chowałeś na dnie głównego plecaka, koniecznie przepakuj je sobie i ze sobą podczas powrotu. !!!! :)
Na koniec parę słów podziwu dla sposobu i stylu w jakim trudy podróży do Am. Południowej zniosły dzieci, zwłaszcza Matti. Było nie było siedmiolatek. Dzieci są naprawdę bardziej wytrzymałe i odporne niż nam się wydaje. Mają także wrodzoną elastyczność i chłonność. Uważam, że taka podróż bardzo pozytywnie wpływa na kształtowanie charakteru młodego człowieka i przyszłego podróżnika. Poznają reguły panujące w podróży takie jak; obowiązkowość, punktualność, odpowiedzialność. Oczywiście poznają także inne kultury, co mam nadzieję przełoży sie na to, że będą kiedyś bardziej otwarte i tolerancyjne. Że będą lepszymi ludźmi.
c.d.n